Pracowałam kiedyś w miejscu, które nie było dobre ani dla dzieci, ani dla rodziców tych dzieci, ani dla kadry. Pracowałam tam najkrócej, jak się dało bez strat w dzieciach i własnych. Czy działy się tam jakieś dramatyczne sceny, które wymagały interwencji służb? Nie, zdecydowanie nie! Ale nie było to miejsce spokojne i rozwijające, chociaż zajęć było tam bardzo wiele. Myślałam wtedy dużo o tym, jak powinno wyglądać idealne przedszkole i nawet zaczęłam się zastanawiać, jak by to było założyć własne. Ostatecznie znalazłam jednak miejsce, które wyglądało prawie jak to moje wyobrażone i pracuję tam już piąty rok.
Ale nie przestałam przyglądać się krytycznie poczynaniom własnym i koleżanek i znowu zaczyna kiełkować we mnie przekonanie, że można lepiej. Tylko, że to moje wyobrażenie o „lepiej” nijak się ma do oczekiwań świata. Piszę „świata” właśnie, bo rodziców w naszym przedszkolu mamy fantastycznych. Zaangażowanych, otwartych, chętnych do pomocy i mądrych. Wiadomo – zawsze w dużej grupie ludzi coś nie zagra, ale – odpukać – bez dramatów. I tak, jak wojuję z dekoracjami w salach i mam nadzieję, że kiedyś coś się zmieni na lepsze, tak w kwestii, o której napiszę – nie mam złudzeń.
Żyjemy w świecie, który karmi nas wieloma możliwościami. Nawet głupiej pasty do zębów człowiek nie może kupić bez porządnego researchu, bo czuje, że coś stracił. A co dopiero mówić o przedszkolu dla dziecka i – no właśnie – zajęciach dodatkowych dla niego! Kiedy mamy do wyboru milion rzeczy, to wybór staje się ciężarem nie do udźwignięcia. Wolność wyboru nie jest czymś, co ułatwia nam życie i czyni je lepszym. Ucieczka od tego rodzaju wolności przynosi pewną ulgę. A jak można uciec? Choćby przez podporządkowanie się autorytarnej władzy np. bardzo silnej opinii publicznej, opinii autorytetów w danej dziedzinie, znaczących osób, celebrytów, opłaconych klakierów w internetach 🙂
Ja akurat jestem stoikiem – staram się pamiętać, że każdy wybór jest stratą innych możliwości i nie ma co nad nimi płakać. Najwyżej będę płakać, bo skutki tego wyboru będą opłakane 😉 Ale jeśli na szali położą (ci wszyscy powyżej, szczególnie internet) szczęście, karierę i dostatek dziecka, to kto się oprze? Kto, nawet jeśli myśli inaczej, odważy się wyłamać i nie posłać dziecka na karate, trzy języki, gimnastykę, akrobatykę, robotykę itp.? Pół biedy, jeśli go nie stać – przynajmniej jakiś powód. A jeśli stać? Przecież wszystkie te zajęcia są rozwijające, potrzebne, aktywizujące dziecko, usprawniające wszystko, uspołeczniające itp. Prawda, wszystko prawda! Ale są też CZASOCHŁONNE. A doba nie jest z gumy. Dziecko musi się jeszcze bawić, brudzić, biegać z kolegami, myć, spać i … nudzić. Serio, musi się trochę ponudzić samo ze sobą, żeby spróbować dowiedzieć się czego tak naprawdę chce.
Czy zatem należałoby wypisać dziecko ze wszystkich zajęć dodatkowych i pozwolić mu biegać po osiedlu z patykiem? Nie wiem, może… 🙂 A tak serio – jeśli dziecko ma dobre przedszkole, z atrakcyjną ofertą dla wszystkich w grupie, to już niewiele mu trzeba dokładać. I tak już jest mocno zaangażowane i zapewne zmęczone. Niech wybierze jedno – dwa zajęcia w tygodniu (może takie wspólnie z rodzicami?) i w nich uczestniczy. Ale nie pozwólmy na to, żeby całe popołudnia dzieci zamiast ze swoją grupą spędzały na wędrówce pomiędzy kolejnymi zajęciami dodatkowymi.
I to jest właśnie to, co wymaga poprawy. I ogromna rola mądrych nauczycieli. Zlikwidować zajęć dodatkowych nie można, bo kto by się do takiego „nudnego” przedszkola zapisał? Tłumaczyć, zachęcać do zmniejszenia wymiaru tych zajęć – zawsze warto.
Argument „ale on/ona chce” – cóż… Zapewne każde dziecko chciałoby na śniadanie codziennie kanapkę z nutellą. Czy możemy się na to zgodzić? Czy powinniśmy? 🙂
Nie pozwólmy sobie – nauczyciele i rodzice (i wszyscy ci, którzy łączą obie role) – na ucieczkę od wolności. Fromm będzie z nas dumny 🙂
P.S. Wszystko, co powyżej można odnieść też do prezentów, które za chwilę masowo znajdą się pod choinką…
Pozdrawiam ciepło,
E.
Dodaj komentarz