ETAP I – RADYKALNIE „NIE” DLA PRZEWODNIKÓW I KART PRACY
Są sprawy, w których jestem radykalna. Na pocieszenie dodam, że kiedyś było gorzej i tych spraw było więcej 🙂 Ale kto z nas nie patrzył na świat czarno-biało, gdy był młod(sz)y? Wraz z nabywaniem doświadczeń zaczynamy rozumieć, że „różne są odcienie szarości – od czerni do białości”, cytując Kazika. Jednym z takich obszarów, w których moje poglądy znacznie ewoluowały jest kwestia podręczników/ kart pracy dla przedszkolaków, a przede wszystkim – przewodników dla nauczycieli.
Kiedy byłam jeszcze na studiach pedagogicznych (a musicie wiedzieć, że były to moje kolejne studia, więc lat miałam zdecydowanie więcej niż przeciętne 18-19) byłam radykałem w tej kwestii.
Pracowałam już w przedszkolu – najpierw jako pomoc nauczyciela, później jako nauczycielka i do głowy mi nie przyszło, żeby korzystać z gotowych scenariuszy zajęć. Oczywiście, gdy trzeba było napisać konspekt zajęć na studia czerpałam informacje i inspiracje z przeróżnych książek dotyczących konkretnych rodzajów zabaw dla dzieci, ale takiego przewodnika, gdzie dzień po dniu wydawnictwo prowadzi nauczyciela jak ślepca nawet nie miałam w ręku. Wiedziałam oczywiście, że takie pomoce są, widziałam, jak koleżanki z nich korzystają, ale sama – nigdy. Ciekawe też, że młode nauczycielki traktowały je niemal jak Biblię, a starsze potrafiły przez cały tydzień nawet nie otworzyć książki dla nauczyciela. Stopniowo odkrywałam, że tam również można znaleźć inspiracje, ale własnych pomysłów miałam tak dużo, że te zapożyczone stosowałam rzadko. Zresztą – układając plan w ten sposób, że Metoda Dobrego Startu, laboratorium i dziecięca matematyka mają się pojawić na zajęciach raz w tygodniu, nie za wiele zostawało mi czasu na te „przewodnikowe” zajęcia.
Pracowałam już w przedszkolu – najpierw jako pomoc nauczyciela, później jako nauczycielka i do głowy mi nie przyszło, żeby korzystać z gotowych scenariuszy zajęć. Oczywiście, gdy trzeba było napisać konspekt zajęć na studia czerpałam informacje i inspiracje z przeróżnych książek dotyczących konkretnych rodzajów zabaw dla dzieci, ale takiego przewodnika, gdzie dzień po dniu wydawnictwo prowadzi nauczyciela jak ślepca nawet nie miałam w ręku. Wiedziałam oczywiście, że takie pomoce są, widziałam, jak koleżanki z nich korzystają, ale sama – nigdy. Ciekawe też, że młode nauczycielki traktowały je niemal jak Biblię, a starsze potrafiły przez cały tydzień nawet nie otworzyć książki dla nauczyciela. Stopniowo odkrywałam, że tam również można znaleźć inspiracje, ale własnych pomysłów miałam tak dużo, że te zapożyczone stosowałam rzadko. Zresztą – układając plan w ten sposób, że Metoda Dobrego Startu, laboratorium i dziecięca matematyka mają się pojawić na zajęciach raz w tygodniu, nie za wiele zostawało mi czasu na te „przewodnikowe” zajęcia.
ETAP II – NIE WSZYSCY NAUCZYCIELE SĄ TACY SAMI (ŁAŁ!)
Wydawało mi się, jak często i mylnie zresztą, że wszyscy to potrafią i będą robić tak samo. Dlatego, gdy życie potoczyło się tak, że to ja miałam wpływ na to, jak będzie przebiegać praca z dziećmi u nas w przedszkolu – próbowałam odciąć nauczycielki od tych gotowców. Napisałam program tylko dla naszej placówki, gdzie obszary tematyczne były poukładane w taki sposób, że pasowały do siebie logicznie, ale miały się nijak do tematów tygodniowych proponowanych przez wydawnictwa. Każdy zatem musiał plan tworzyć „z głowy, czyli z niczego”. Myślałam, że to będzie fajne, twórcze i inspirujące doświadczenie, bo przecież wszyscy lubią, to co ja 🙂 I co się okazało?
Większość planów miesięcznych, które przechodziły przez moje ręce była naprawdę solidnie przygotowana. Nauczycielki starały się wprowadzać ciekawe zabawy, zgodnie z przyjętą siatką zajęć tygodniowych, proponowały ciekawe doświadczenia, pomoce i prace plastyczne. Część wymyślały same, a niektóre zapewne znalazły w innych źródłach i dostosowały do swoich potrzeb. Ale… były takie plany które trzeba było poprawiać nieustannie, tłumacząc ich autorkom podstawy metodyki wychowania przedszkolnego (kwestia jakości studiów nauczycielskich to temat rzeka). Po poprawkach nadal nie było dobrze, bo – jak wiemy – nie da się wszystkiego nauczyć jednocześnie. Mimo dobrych chęci – bardzo powoli to się zmieniało. I wtedy moje podejście do tych wcześniej odsądzanych od czci i wiary gotowców NIECO się zmieniło. Po co wyważać otwarte drzwi? Czemu nie zachęcać do inspirowania się przewodnikami metodycznymi? Dla kogoś, komu przez kilka lat wystarczała „Metodyka…” Kwiatkowskiej i Topińskiej to była duża zmiana myślenia 🙂
JAK WYBRAĆ DOBRY (DLA NAS) PROGRAM I PRZEWODNIK?
Teraz, po kilku latach, myślę, że wszystko jest dla ludzi. Trzeba z tego mądrze korzystać, być otwartym na pomysły, ale też krytycznym, a przede wszystkim – znać swoją grupę, jej potrzeby i możliwości. Szczególnie na początku pracy, gdzie tak wielu rzeczy trzeba nauczyć się jednocześnie, warto sobie pomóc. Czym się kierować przy wyborach?
- Koniecznie trzeba wybrać taki program i – ewentualnie – dopasowane do niego przewodniki metodyczne, które są spójne z wizją placówki, z jej koncepcją wychowawczą, z wybraną podbudową teoretyczną, zawierające metody, które są preferowane w tym konkretnym przedszkolu. Jeśli w placówce pracującej w nurcie Montessorii wybierzecie program, który forsuje wizję pruskiej szkoły – w najlepszym wypadku będzie zgrzyt, w najgorszym zrobicie dzieciom zamieszanie w głowach i wyrzucą Was z roboty.
- Przewodnik metodyczny nie jest Konstytucją, wyrocznią. Ma być inspiracją dla nauczyciela, a nie jedyną słuszną wykładnią, od której nie ma odstępstw. Podstawa programowa – > program dydaktyczno-wychowaczy -> ewentualnie oparte na nim przewodniki metodyczne – taka jest hierarchia.
- Zabawy i zadania nie muszą być zrealizowane „od-do”. Potrzeby dzieci niewiele mają wspólnego z buchalterią. Jeśli zadań jest dużo np. 10-12 na jedne zajęcia – super, jest z czego wybrać! Ale nie próbujcie robić ich wszystkich, bo to się na Was zemści! Jeśli jest ich za mało – jesteście mądrzy, znacie swoje dzieci, wiecie, jakie cele chcecie osiągnąć – wymyślicie! Zawsze trzeba podążać za potrzebami, możliwościami, zdolnościami i trudnościami dzieci. W przewodniku wciąż zabawy na percepcję wzrokową, a Wasza grupa jest słaba słuchowo? To róbcie tak, żeby było dobrze dla dzieci, a nie tak, jak napisano w przewodniku dla wszystkich czterolatków w całej Polsce.
- Ludzie są omylni, błędy zdarzają się wszystkim. Trzeba być krytycznym i kierować się swoją wiedzą, doświadczeniem i poprawnością metodyczną, a nie brnąć w coś, co z daleka wygląda na błąd w propozycji zabaw czy zadań. Albo rozpisywać po facebookach, jak to zrobić. Nie da się zrobić, to błąd, trzeba wyrzucić zadanie z zajęć i z głowy. A jeśli takich „kwiatków” jest więcej – wyrzucić przewodnik 🙂
- Lubicie swoją pracę, skończyliście studia (nie ma co narzekać na jakość – jak były słabe – trzeba samemu wziąć się do roboty i nadrobić), jesteście zaangażowani, twórczy, kompetentni, tak? To bardzo Was proszę – nie stawiajcie się w roli serwisantów przewodników!
CO Z KARTAMI PRACY DLA DZIECI?
Usłyszałam kiedyś na rozmowie o pracę zdanie, którego raczej nie uda mi się zapomnieć, a szkoda: „Podręcznik sprawia, że dziecko czuje się bezpiecznie”. No, wiele spraw decyduje o poczuciu bezpieczeństwa, ale o tym, że to podręcznik jest tym gwarantem, nie pomyślałabym w najgorszych snach 🙂 Nie korzystamy w naszym przedszkolu z gotowych zestawów kart pracy dla dzieci, wypychanek, wycinanek itp. To nie oznacza, że nasze dzieci nie wykonują takich ćwiczeń. Mamy jakieś inspiracje do kserowania, mamy MDS (a jakże!), mamy klasyki w rodzaju książek Frosting czy Tymichovej, mamy wykupiony dostęp do portali z takimi zadaniami, same tworzymy i wybieramy co najlepsze dla naszych grup. Takie karty pracy z wydawnictw wprowadziłyśmy w zerówce, ale i tak większość leży i czeka na lepsze czasy. A dlaczego mamy je w zerówce? Wcale nie z powodu dzieci. Dzieci radzą sobie doskonale i bez nich, bazując na tym, co dostają od nauczycielek. Ich poczucia bezpieczeństwa nie zaburza to, że trzymają karty pracy z teczce, a nie w pudełku z bohaterem cyklu, serio 🙂 Patrząc na to, jak dzieci pracują później w szkole śmiem twierdzić, że nasze przedszkole je do niej bardzo dobrze przygotowuje bez boksów wydawniczych. Dla kogo więc je kupujemy? Przede wszystkim dla nowych, młodych nauczycielek. Mają tak wiele do nauczenia się na samym początku swojej pracy, że jeśli mogą skorzystać z podpowiedzi to czemu nie? Czemu nie dać im pewności, że robią to dobrze? Nadal korzystają z MDSu, dziecięcej matematyki i naszych pomysłów na zabawy badawcze, ale do wprowadzania liter i cyfr używają też kart pracy. A dlaczego nauczycielki innych, młodszych grup nie mają tej podbudowy? Przewodniki owszem, mają ich wiele i mogą coś wybrać z każdego. Ale karty się nie sprawdziły. Były nieadekwatne, nie było czasu, by z nich korzystać. Jestem zwolenniczką działania, manipulowania, dotykania, poznawania sensorycznego, aktywności własnej dzieci. pakiety książek dla trzylatków uważam za zbrodnię. To po co nam te karty w zerówce?
CO DAJĄ NAM TE KARTY W ZERÓWKACH?
- Porządkują wprowadzanie liter. Zazwyczaj wydawnictwo przyjmuje jedną koncepcję dotyczącą kolejności poznawania liter według wprowadzonej metody. Wtedy jest to wizja spójna z zabawami w przewodniku, wyrazy powstają z liter, które dziecko poznało, nie ma ryzyka, że o czymś (o jakiejś literze np. :))) zapomnimy. Nie wyważamy otwartych drzwi.
- Nauka czytania jest zazwyczaj zgodna z proponowaną przez wydawnictwo metodą. O ile karty z literami do pisania po śladzie można z powodzeniem drukować z różnych płatnych stron edukacyjnych, o tyle czytanie musi być atrakcyjne. A jak ma być fajne, gdy dostaniemy szaro-czarną kartkę? Nowoczesne rozwiązania poligraficzne np. sztuczki z kolorową folią, z przestrzennymi literami zachęcą dzieci do próbowania swoich sił w czytaniu. Czy młodsze dzieci tego nie potrzebują? Owszem, ale zainteresowanie książkami można rozbudzać podsuwając literaturę dla dzieci, gdzie są jeszcze ciekawsze rozwiązania drukarskie. A jeśli chcą czytać – Wy znacie swoją grupę – można przecież kupić książki do czytania proponowane przez wydawnictwo dla starszych dzieci. W młodszych i tak ich nie znajdziecie.
- Na ten argument jestem jeszcze zbyt radykalna, ale go nie odrzucam, więc napiszę. Podręczniki wprowadzają dzieci w szkolny świat, przyzwyczajają do takiej pracy. Szkoła podręcznikiem stoi. Polska szkoła. A mój opór wobec tego hasła wynika z tego, że nadal myślę, że te karty pracy w klasach I-III też nie są konieczne. Ale to temat na inny artykuł.
2-3 latkom na pewno nic dobrego nie przyjdzie z zakupu kart pracy. Mają inne potrzeby. Bezdyskusyjnie. Starsze dzieci – róbcie tak, żeby było dobrze. Sposób korzystania z tych kart pracy powinien być analogiczny, jak w przypadku przewodników. Najważniejszy jest własny rozum, krytyczny osąd, dobre poznanie potrzeb własnej grupy i podążanie za nimi. Zauważyliście, że nic nie napisałam o tzw. gratisach, czyli planszach demonstracyjnych, monografiach liczb i liter, globusach, naklejkach itp. Pewnie, że są placówki, gdzie jest to jedyne źródło takich pomocy, często bardzo atrakcyjnych. Myślicie, że żyję w innym kraju niż Wy? Ale nie może to przesłonić podstawowych celów przyświecających naszym wyborom. A celem, szanowni Państwo, zawsze powinni być dobro dziecko. Cel, a nie środek do celu.
To jak już nawet Kant się pojawił między wierszami, czas kończyć.
Żyję w tym kraju od 35 lat, wiem jak jest. Wiem, że wybory nie zawsze należą do nauczycielek. Wiem też, że nie zawsze mają merytoryczne przesłanki. Wymądrzam się, bo mi akurat nikt nad głową nie stoi w tej sprawie 🙂 Tego Wam też życzę. A jeśli chcecie się podzielić Waszymi doświadczeniami – zapraszam.
Mam nadzieję, że wkładam kij w mrowisko. Za chwilę podzielę się z Wami pewną informacją związaną z podręcznikami dla dzieci i będziecie mogli wtedy mnie rozliczać ze wszystkiego, co tutaj napisałam 🙂
Pozdrawiam ciepło,
E.
Karola says
Mam takie pytanie, zaczęłam studia i mamy za zadanie napisać coś o przewodnikach które dostałyśmy. Wybrałam jeden i mam mieszane uczucia co do korzystania z nich na codzień z dziećmi ponieważ. To nauczyciel ma kreatywnie myśleć i się rozwijać poprzez wymyślanie różnych form pracy. Chociaż zgodzę się z tym że dla mnie ten przewodnik jest czymś co pierwszy raz w życiu widzę. Wiem że będę powracać do niego jak już zacznę pracę w swoim zawodzie ponieważ można podpatrzeć jak ma wyglądać przykładowy dzień przedszkolaka. Pozdrawiam
Ewa says
Ja sama zwykle z przewodników nie korzystam 🙂 Nawet z tych własnego autorstwa, bo mam to w głowie. Można w nich podpatrzeć jak MOŻE wyglądać dzień przedszkolaka. Mój też wygląda inaczej. Ważne, by dopasować treści tak, by nasza grupa była dobrze zaopiekowana. Powodzenia!