a w polskich mamy ich w nadmiarze…
Mój lapoński urlop to głównie Norwegia, ale start i meta były w Finlandii. Nasi znajomi stwierdzili, że najlepszym pomysłem na otwarcie wakacji będzie …wizyta w przedszkolu na południu fińskiej Laponii. Cóż było robić..Ale przyznam Wam, że niespecjalnie miałam na to ochotę. Potrzebowałam przerwy jak nigdy wcześniej, a tu taka „niespodzianka”. Nauczycielka, która nas oprowadzała po tym przedszkolu była bardzo zaangażowana, energiczna, wesoła i twierdziła, że tak jak u nich w Ylitornio jest w każdej placówce. Innych nie widziałam, więc muszę wierzyć na słowo. Jeśli jest inaczej – dałam się nabrać. Weźcie więc poprawkę przy rozszerzaniu moich obserwacji na wszystkie fińskie przedszkola 😉 Nawet zaproponowałam tej dziewczynie pracę w naszym przedszkolu, ale nie chciała się przeprowadzić 😉
W tym konkretnym przedszkolu (a podobno we wszystkich innych też) brakowało mi następujących rzeczy:
1. HAŁAS – To, co dla mnie jest czynnikiem najbardziej stresogennym w naszej pracy to nie dzieci, nie ich rodzice, nie bzdurne przepisy, ale hałas. Dzieci nie muszą krzyczeć – wystarczy, że 16 (a jak wiemy, grupy liczą zazwyczaj 25 i więcej dzieci) osobników płci obojga rozmawia ze sobą podczas zabawy. Jeśli szepczą – szum jak w ulu, kolejne poziomy głośności to murowany ból głowy, stres, zmęczenie, rozdrażnienie, zmęczenie i wszystkie te stany doprowadzające do myśli: „To praca nie dla mnie”. Druga strona czyli dzieci (i ich nie w pełni dojrzałe układy nerwowe) odczuwają to tak, jak my. Eureka! Finowie sobie z tym poradzili! To nie tak, że w fińskim przedszkolu było cicho jak w trumnie. Ale poprzez zagospodarowanie przestrzeni udało się sprawić, że hałas (naturalny podczas zabawy) nie jest tak uciążliwy. Każda grupa ma wiele sal do dyspozycji, połączonych w taki sposób, że grupa dzieci może podzielić się zgodnie z zainteresowaniami. Centralnym miejscem jest większa sala, w której można prowadzić wspólne zajęcia. Od niej, jako sale przechodnie lub boczne, odchodzą malutkie pomieszczenia (2 m na 2 m, może trochę większe) np. sala do gry w planszówki, kuchenka, warsztat stolarski z prawdziwymi narzędziami, łazienka, szatnia, sala ze strojami do przebierania się, sala plastyczna itp. Oczywiście mamy również większą jadalnię i sypialnię. Tu akurat były piętrowe łóżka 😉 Każda grupa ma kilka takich pomieszczeń plus kilka nauczycielek (1 na 7-8 dzieci i pomoc) do pilnowania towarzystwa w tych kącikach.
![]() |
Nauczycielka z fascynującą kokardą 😉 |
2. DEKORACJE – zdaję sobie sprawę, że własnie wkładam kij w mrowisko. Robię to całkiem świadomie i z premedytacją. Finowie to naród wywodzący się z prostych drwali i do dzisiaj z prostoty czerpiący przyjemność. W tym przedszkolu nie widziałam żadnych ozdób na ścianach, podłogach, sufitach czy lampach, które nie byłyby niezbędne w procesie edukacji. Na ścianie jednej z tych małych salek był alfabet, w innej były cyfry, tablica dyżurnych, kalendarz pogody i plan dnia, jasne. Ale nie było słoneczek zwisających z sufitu, księżniczek Disneya na ścianach, torów kolejki na wykładzinie ani innych rozpraszających dzieci wątpliwych „atrakcji”. Czysto, schludnie, ładnie, ale prosto i z wyczuciem. I naprawdę nie dało się tego przedszkola pomylić z żadnym innym budynkiem użyteczności publicznej, czyli nie było, jak wskazują niektórzy ani „smutne”, ani „szarobure”.
3. GAZETKI TEMATYCZNE – teraz, nie dość, że wkładam kij w mrowisko, to jeszcze nim porządnie dłubię, biedne mrówki 😉 Otóż po uldze dla uszu przyszedł czas na ulgę dla oczu. Fińskie dzieci miały tylko tablice na swoje prace. Nie było żadnych gazetek opowiadających o lecie, wakacjach, żadnych wyklejanek, wycinanek wykonanych przez nauczycielki. Skąd te biedne lapońskie dzieci wiedziały, jaka jest pora roku czy temat zajęć? Hmmmm…miały wielkie okna na całą ścianę, piękny widok za oknem, kalendarz, gdzie zaznaczały pogodę i upływający czas no i zajęcia poranne ze swoimi nauczycielkami.
Ja tych gazetek nie robię i nigdy nie robiłam. Dopóki będę miała coś w tej kwestii do powiedzenia i mądrą dyrekcję – nie będę robiła (a jak to się zmieni to pójdę pewnie gdzie indziej). Prowadzę zajęcia najlepiej jak potrafię, wykorzystuję pomoce najlepsze, jakie umiem wymyślić/zrobić/kupić/wyłudzić 😉 mam plansze, książki, albumy – ba! nawet radio mam i komputer! Naprawdę nie muszę do tego dokładać wielu godzin wycinanek jeżyków i jabłek jesienią, gwiazdek i sanek zimą itp. Byle wisiały i dekoncentrowały dzieci. Jeszcze „cieszyły oko”. Czyje? Moje prace nie ucieszyłyby oczu nawet niewidomego 😉 ale to inna kwestia.
4. ZABAWKI UDAJĄCE PRAWDZIWE SPRZĘTY – W salce kuchennej stały miniaturowe mebelki. Ale w łazience też były mniejsze umywalki, więc to podobny kaliber sprawy. Ale nie było plastikowych narzędzi, styropianowych śrubek, plastikowych naczyń itp. Była salka przeznaczona do majsterkowania i dzieci miały tam do dyspozycji prawdziwe, tyle, że trochę mniejsze narzędzia. Jakie to było ładne! Podobno nie mają szczególnie zwiększonej statystyki wypadków 😉
5. URAWNIŁOWKA – Nic nie poradzę, że to słowo najlepiej oddaje sens tego, co chcę napisać 😉 Nie wszyscy muszą robić to samo w tym samym czasie. Chcą spać – śpią, nie chcą spać- trochę odpoczną na tych piętrowych łóżkach i idą się bawić. Jedzą tyle, ile sobie nałożą. Jak nałożą mało – zjedzą mało, bo niewiele kilkulatków chciałoby się świadomie zagłodzić lub cierpi na zaburzenia łaknienia. Co pół roku nauczycielki sporządzają plan rozwoju każdemu dziecku- mocne strony, słabe strony, pole do pracy i omawiają to z rodzicami. W zasadzie nie ma placówek integracyjnych – dobrze działa nauczanie włączające.
I w tym miejscu nareszcie mogłam powiedzieć – u nas też! Trochę zmanipulowałam, bo tak jest w moim przedszkolu i w niektórych miejscach jeszcze pewnie też, ale nie we wszystkich. Wybaczcie, musiałam! Tak mieli tam fajnie, że też musiałam się pochwalić 😉
Zatem jeśli chcecie pracować w „szaroburym”, „smutnym” przedszkolu, w którym jest cisza jak w kościele, dzieci bawią się niebezpiecznymi sprzętami, na dodatek każde robi co chce – musicie wdrożyć model fiński ;)))))))
P.S. Nie umiem i nie lubię robić zdjęć, więc sami widzicie (a w zasadzie – nie widzicie)…
Pozdrawiam ciepło,
E.
Moje marzenie. W zeszłym roku
kupiłam STOPERY DO uszu, a od robienia dekoracji jesiennych bolą nie palce.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Widziałam, że są tacy, którzy w desperacji te dekoracje kupują. Miliony godzin albo miliony monet wolę spożytkować inaczej, chociaż to nie zawsze jest wybór tych nauczycielek. A czy te stopery coś dały? Czy one czasem nie tłumią wszystkich dźwięków?
Z tego, co Pani pisze, to przedszkole przypomina trochę placówkę działającą na zasadach Montessori. 🙂
Tak, trochę tak to wygląda. I trochę tak, jak przedszkola wprowadzające plan daltoński. Same dobre praktyki z różnych koncepcji 😉
KOCHAM!!! U nas jest "po fińsku"